"Cristiada" (2012). |
Miałem okazję obejrzeć zachwalany
przez wielu meksykański dramat historyczny „Cristiada”. Film opowiada o wojnie
domowej antyklerykalnie nastawionego prezydenta Plutarco Elíasa Callesa z tzw. Chrystusowcami (Cristero), broniącymi religii katolickiej przed rządowymi planami
ateizacji Meksyku. W wyniku czynnego oporu Cristero doszło do
krwawej wojny domowej (1926-1929), która pozostawiła po sobie niezatarte piętno
w sercach i umysłach społeczności Meksyku.
Prezydent Calles całe nieszczęście
Meksyku (m.in. jego słabość i uzależnienie od USA), widział w zacofaniu
gospodarczym, za które obwiniał Kościół Katolicki. Instytucja, która miała dbać
o rozwój duchowy człowieka na przełomie XIX/XX w. stała się potężną machiną,
stawiającą się w niektórych sytuacjach wręcz ponad interesem narodowym zwykłych
obywateli. Aby to ukrócić państwo zamierzało doprowadzić do sekularyzacji ogromnego
majątku ziemskiego Kościoła oraz zmniejszyć jego wpływ na edukację szkolną. Wraz
z projektem zniesienia obowiązku opłat za pogrzeby i małżeństwa… a co za tym
idzie cofnięciu decyzji o ustanowieniu katolicyzmu religią państwową, sytuacja Kościoła
w Meksyku stawała się bardziej niż niewesoła.
Ale Katolicyzm to nie tylko
instytucja ale i idea, wiara w miłość i w drugiego człowieka. Wielu zwykłych obywateli nie mogło zrozumieć… pogodzić się
tak silną antyklerykalnością władz centralnych. W ten sposób zrodził się ruch
Chrystusowców, którzy początkowo pokojowo, a następnie - w wyniku coraz
brutalniejszych represji władz – zbrojnie zaczęli walczyć o wolność religii
katolickiej w pogrążonym w coraz większym chaosie Meksyku.
Dzieło Deana Wrighta wywarło na
mnie dość pozytywne wrażenie. Jako produkcja historyczna broni się, choć np.
spotkanie Callesa z Enrique Gorostietą (przywódcą powstańców) czy „chwalebna” śmierć
Victoriano Ramireza (jednego z podkomendnych Gorostiety) jest wymysłem scenarzystów.
Najlepszym pomysłem reżysera „Cristiady” jest niejednoznaczna ocena bohaterów:
Prezydent Calles (Ruben
Blades) – szaleniec żądny zniszczenia religii katolickiej, czy może
wytrawny polityk uważający katolicyzm za przeżytek ku dalszemu rozwojowi
Meksyku? W kilku sekwencjach pokazany jako twardy negocjator w relacjach z USA
i… patriota. W mojej ocenie najciekawsza postać. Szkoda, że niewiele go w
filmie.
Gen. Gorostieta (Andy Garcia) – ateista (chyba tak można go
określić), który z czasem zmienia swoje podejście do Boga. Patriota „powstania”
czy może jedynie najemnik, który za godziwą zapłatę zgodził się szkolić i
dowodzić powstańców (?)… a że tęsknił za czasami Zapato (był przecież zawodowym
wojskowym), to i mógł w końcu żyć tak jak pragnął. Produkcja mydła w czasie
pokoju to nie było zajęcie dla tak niespokojnej duszy jak on. W końcowych minutach
„wygrywa” ta lepsza – patriotyczna - strona.
Ambasador Morrow (Bruce Greenwood) – dobrze pokazano meandry
polityki międzynarodowej na jego osobie. Inteligentny, szczwany lis, wiedzący
za jakie sznurki pociągnąć by zapewnić Ameryce korzyści w Meksyku.
„Czternastka” Ramirez (Oscar Isaac) – jako narwany podkomendny Gorostiety.
Bohater-rewolucjonista czy tylko jeden z wielu zaściankowych Janosików, których
porewolucyjny chaos wyniósł do godności przywódców powstania? W mojej opinii
był zwykłym rzezimieszkiem, który szczęśliwym losem trafił do panteonu
powstaniowych bohaterów. Zresztą w filmie go ładnie uśmiercili – w walce z
żołnierzami (w świecie realnym zginął od kul swoich własnych ludzi, za
domniemaną zdradę).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz