poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Zmagania z X muzą – „Cristiada”



"Cristiada" (2012).
Miałem okazję obejrzeć zachwalany przez wielu meksykański dramat historyczny „Cristiada”. Film opowiada o wojnie domowej antyklerykalnie nastawionego prezydenta Plutarco Elíasa Callesa z tzw. Chrystusowcami (Cristero), broniącymi religii katolickiej przed rządowymi planami ateizacji Meksyku. W wyniku czynnego oporu Cristero doszło do krwawej wojny domowej (1926-1929), która pozostawiła po sobie niezatarte piętno w sercach i umysłach społeczności Meksyku.


Prezydent Calles całe nieszczęście Meksyku (m.in. jego słabość i uzależnienie od USA), widział w zacofaniu gospodarczym, za które obwiniał Kościół Katolicki. Instytucja, która miała dbać o rozwój duchowy człowieka na przełomie XIX/XX w. stała się potężną machiną, stawiającą się w niektórych sytuacjach wręcz ponad interesem narodowym zwykłych obywateli. Aby to ukrócić państwo zamierzało doprowadzić do sekularyzacji ogromnego majątku ziemskiego Kościoła oraz zmniejszyć jego wpływ na edukację szkolną. Wraz z projektem zniesienia obowiązku opłat za pogrzeby i małżeństwa… a co za tym idzie cofnięciu decyzji o ustanowieniu katolicyzmu religią państwową, sytuacja Kościoła w Meksyku stawała się bardziej niż niewesoła.


Ale Katolicyzm to nie tylko instytucja ale i idea, wiara w miłość i w drugiego człowieka. Wielu zwykłych  obywateli nie mogło zrozumieć… pogodzić się tak silną antyklerykalnością władz centralnych. W ten sposób zrodził się ruch Chrystusowców, którzy początkowo pokojowo, a następnie - w wyniku coraz brutalniejszych represji władz – zbrojnie zaczęli walczyć o wolność religii katolickiej w pogrążonym w coraz większym chaosie Meksyku.

Dzieło Deana Wrighta wywarło na mnie dość pozytywne wrażenie. Jako produkcja historyczna broni się, choć np. spotkanie Callesa z Enrique Gorostietą (przywódcą powstańców) czy „chwalebna” śmierć Victoriano Ramireza (jednego z podkomendnych Gorostiety) jest wymysłem scenarzystów. Najlepszym pomysłem reżysera „Cristiady” jest niejednoznaczna ocena bohaterów:

Prezydent Calles (Ruben Blades) – szaleniec żądny zniszczenia religii katolickiej, czy może wytrawny polityk uważający katolicyzm za przeżytek ku dalszemu rozwojowi Meksyku? W kilku sekwencjach pokazany jako twardy negocjator w relacjach z USA i… patriota. W mojej ocenie najciekawsza postać. Szkoda, że niewiele go w filmie.

Gen. Gorostieta (Andy Garcia) – ateista (chyba tak można go określić), który z czasem zmienia swoje podejście do Boga. Patriota „powstania” czy może jedynie najemnik, który za godziwą zapłatę zgodził się szkolić i dowodzić powstańców (?)… a że tęsknił za czasami Zapato (był przecież zawodowym wojskowym), to i mógł w końcu żyć tak jak pragnął. Produkcja mydła w czasie pokoju to nie było zajęcie dla tak niespokojnej duszy jak on. W końcowych minutach „wygrywa” ta lepsza – patriotyczna - strona.

Ambasador Morrow (Bruce Greenwood) – dobrze pokazano meandry polityki międzynarodowej na jego osobie. Inteligentny, szczwany lis, wiedzący za jakie sznurki pociągnąć by zapewnić Ameryce korzyści w Meksyku.

„Czternastka” Ramirez (Oscar Isaac)  – jako narwany podkomendny Gorostiety. Bohater-rewolucjonista czy tylko jeden z wielu zaściankowych Janosików, których porewolucyjny chaos wyniósł do godności przywódców powstania? W mojej opinii był zwykłym rzezimieszkiem, który szczęśliwym losem trafił do panteonu powstaniowych bohaterów. Zresztą w filmie go ładnie uśmiercili – w walce z żołnierzami (w świecie realnym zginął od kul swoich własnych ludzi, za domniemaną zdradę).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz